To był faktycznie wariacki wypad.
Od kilku tygodni ugadywałem się z Dakotą na Skalankę. Postanowiłem spełnić obietnicę i dać znać Rudej. Ta wyraża ochotę... na wypad rzecz jasna Niemniej w czwartek tuż przed wypadem pomysł Skalanki upada - zdycha śmiercią naturalną. Nie wiem co robić. Dzwonię do Dakoty i ta proponuje Gibasy. Myślę sobie - no jakoś trzeba ratować ten weekend. Szybki telefon do Rudej - zmieniamy plan??? Tak!!! No to ok 17 jesteśmy umówieni w chatce Pod Potrójną. W międzyczasie ugaduję się za pomocą fejs-zboka z Jardem, który też jakoś chce uratować swój niedoszły wypad na Wielkiego Chocza.
Sobota rano - kończę nockę w fabryce, rajd do domu, szybkie zakupy, wrzucanie (dosłownie) bambetli do plecaka i spać. Ok 14:30 spotykam w Andrychowie Dakotę, Achima i Jarda. Jedziemy na Praciaki.
Mozolnie wyciągiem w górę. Widoczność na kilka metrów, jednak do chatki studenckiej dochodzimy w miarę bezawaryjnie. Tam już czeka na nas Ruda Spontan powitania, w końcu nie widzieliśmy się od listopada.
Miśka odradza zejście koło kibelka, wybieramy kierunek "na trafok" żeby nie nadkładać drogi. I tak już robi się powoli ciemno. Przy szlabnie jesteśmy kilka minut po 18. Wyciągam czołówkę i się zaczyna. Droga nieprzetarta, idzie się ciężko, ale najgorsze jeszcze nadejdzie, choć o tym nie wiem. Już widzę światła staszkowej chaty, ale tu zaczyna się armageddon. Polana zawiana niemalże na gładko - 50-70 cm ciężkiej mokrej brei. Ostatnie może 300 m do chaty robimy w czasie 25 min!!! Mam wrażenie, że na dwa moje kroki do przodu, staszkowa chatka robi jeden. Chyba nie dojdę...
Jest - nareszcie Plecak robi głośne jebudu, aczkolwiek uważam aby nie uszkodzić pewnego cytrynowego eliksiru "made in Lublin"
W chacie jak zwykle cieplutko. Powolutku się urządzamy, zaczynamy pichcić pulpę co rusz uzupełniając kalorie łatwo przyswajalnymi płynami
Wieczór i część nocy jak zawsze dyplomatycznie przemilczę. Rano na termometrze +4 stopnie. Grota idzie w odstawkę. Nie będziemy ryć w tej błotnistej brei, bo po prostu bardzo łatwo o jakieś skręcenie. A kawałek drogi by był przed nami.
Śniadanie ciągnie się w nieskończoność. Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy. Schodzimy na leśniczówkę. Ścieżka przypomina koryto potoku Kawałek asfaltingu i lądujemy "Pod Dębami" gdzie następuje tradycyjne after-party
Potem jeszcze stop do Suchej i... koniec pieśni. Dziękuję wszystkim za ten weekend!!!
Kilka moich fotomontaży po kliku w obrazek:
"Picie wódki, to jest wprowadzanie elementu baśniowego do rzeczywistości."
Jan Himilsbach