Odp: Nie ważne gdzie... ważne z kim :)
Masakra ! Te śnieżne rzeźby to coś niesamowitego !
Nie jesteś zalogowany. Proszę się zalogować lub zarejestrować.
Strony Poprzednia 1 … 30 31 32 33 34 35 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Masakra ! Te śnieżne rzeźby to coś niesamowitego !
Od jakiegoś czasu pogoda naprawdę marna, ale trzeba się gdzieś ruszyć.
Padło na Jurę - okolice Jerzmanowic.
Jak na początek lutego dość ciepło, wiosennie. Bardzo mokro. Wychodzimy sobie na skałki.
Przeciskamy się szczelinami.
Ukochana ma mniej luzu niż Tobi
Nowy Krzyż z ciekawym efektem.
Wygląda jakby płynęła w nim krew Chrystusa.
W polach wszędzie pełno stojącej wody.
Dawno nie widziany zielony kolor. To bluszcz.
Idziemy drogą krzyżową na kalwarię Jerzmanowicką.
Znajduje się tu grób Dzieci Nienarodzonych. Ciekawe miejsce.
Na górze coraz większy syf. Robią go osoby opiekujące się tym miejscem.
A my jesteśmy tu ze względu na przebiśniegi
Na koniec jesienne kolorki dla Dobromiła
Taka to była wycieczka
Wszystkie pory roku na tym zdjęciu uchwyciłeś. Przebiśniegi ! - idzie ku wiośnie !
16 luty to w zasadzie powinien być środek zimy. A trafił się dzień w pełni wiosenny.
Jadę do Lasu - tak nazywa się miejscowość u podnóża Beskidu Małego.
Poranne mgiełki i przymrozek robią nastrój.
Mgiełek nie ma dużo, szybko też robi się coraz cieplej. Od początku idę tylko w lekkim polarku.
Chwilę później jest już tylko pełne słońce i tak przez cały dzień.
Wchodzę do wąwozu potoku Dusica.
Taki był plan, żeby sobie przejść tym wąwozem. Fajna sprawa.
Wodospad Dusiołek.
Napieramy dalej w górę wąwozem.
Grota Komonieckiego.
Następnie wciąż w górę na grzbiet. W zacienionych miejscach widać resztki śniegu. Trochę to dziwne, żeby na tej wysokości praktycznie cały śnieg zniknął tak szybko.
Ba górze cieplutko i bezwietrznie. Widok na Potrójną.
Szlak w stronę Leskowca.
Na szczycie sporo ludzi. Można leżeć/siedzieć na suchej trawie i się opalać, sielanka. Nie żartuję, trochę mi spiekło czachę.
Schodzę do Targoszowa.
Bociany już przyleciały i mają młode
Przeszukuje łąki, żeby ustanowić nowy rekord odnalezienia pierwszych krokusów. Jednak nie znajduję żadnego. Jestem trochę rozczarowany. Co prawda jadąc na wycieczkę przeczuwałem, że jeszcze za wcześnie, ale na samej wycieczce było tak wiosennie, że pojawiło się sporo nadziei. No nic, trudno
Powrót do Lasu był po nienanych terenach.
Ostatnie spojrzenie na słońce.
A potem jeszcze kawałek lasem, gdzie przeczuwałem, że się zgubię, ale jakoś tak wyszło, że się nie zgubiłem
Wycieczka bardzo wiosenna. Ciekawe czy jeszcze wróci zima. W sumie, to mogłaby już nie wracać
Zasiadłem rano do mapy i znalazłem miejsce, gdzie mnie jeszcze nie było. Przeginia Duchowna - Rusocice. Takie małe miejscowości na samym południu Jury. Nie łapią się już na mapę Jury, więc jakoś je omijałem do tej pory.
Taki mamy klimat, że w lutym przyszła wiosna.
Mchy radośnie się zielenią.
Jak to na Jurze są skałki wapienne. Tutaj dodatkowo porośnięte bluszczami.
Są przylaszczki
Ciepło i przyjemnie. Tobi zadowolony!
Miejscami porośnięte skały wygladają jak dżungla.
Na górze tradycyjnie krzyż, bo cóżby innego.
Kamieniołom?
Jakaś dzika bestia.
W pewnych miejscach, na południowych zboczach przylaszczki już przekwitają.
Śliczne kwiatuszki.
Na koniec jeszcze znaleźliśmy niemieckie bunkry.
Oraz atrakcyjny most.
Fajna wycieczka w nieznane tereny, niecałe 40 km od domu
Cudowne te pszylaszczki One uwielbiają wapienne podłoże, dlatego ich tam jest dużo. U nas w Beskidzie Małym tylko w wybranych miejscach, tam gdzie podłoże jest bardziej zasadowe. Focie Tobiego śliczne !
Czyli niedziela rozumiem, też poza domem !
Ostatnio edytowany przez nena (2024-02-26 15:14:37)
Pora na poznanie nowych terenów. Pasmo Podhalańskie. Kiedyś była to część Beskidu Żywieckiego. Teraz są to dumny samodzielny Beskid Orawsko-Podhalański. W sumie nieważne.
Zaczynamy w Rabie Wyżnej szlakiem żółtym. Szybko opuszczamy zabudowania.
I wychodzimy na wielkie łąki.
Odcinki leśne to dużo buczyny. Tu piękne kolorki dla Dobromiła.
Po zimie obudziły się jako pierwsze mchy.
Widok na Policę.
Bukowińskie Wierch.
Iglasty las poz Żeleźnicą.
Teraz idziemy szlakiem niebieskim w kierunku wschodnim.
Są trudne momenty, np. mostek na szlaku. Tobi nie dał rady przejść.
Idziemy na Trubacz.
Pojawiają się widoki na Tatry, ale takie chmurzaste.
A tu widok na Turbacz z okolic Trubacza.
Pora na dłuższy odcinek pozaszlakowy. Schodzimy do Sieniawy.
Piękny dziki odcinek pozaszlakowy dla koneserów.
A co to?
To cywilizacja - nowa i stara zakopianka.
Następnie znowu idziemy szlakiem - żółtym do Raby Wyżnej.
A dzień się kończy...
Widok na Luboń Wielki w porze zachodu.
Nowe tereny zostały zapoznane. Pogoda dopisała, trasa była dobrze zaplanowana. Jedyne czego zabrakło to krokusy
Mostek niczego sobie ... Krokusy pewnie niedługo się pokażą. Śniegu całkowicie brak, tak jakbyście jesienią wędrowali. .
W sobotę wybraliśmy się na Jurę. W znane rejony - Skały Rzędkowickie. Z perspektywy mojej znajomości Jury, są to najciekawsze i najbardziej okazałe formacje skalne. Można tu spędzić dowolną ilość czasu, zawsze znajdzie się coś nowego.
To tutaj w 2015 roku Tobi jako kilkumiesięczny szczeniak uczył się wspinaczki.
Ukochana również znalazła sporo ciekawych miejsc dla siebie
Skałki są mniejsze i większe. Tu jedna z bardziej monumentalnych Turnia Lechfora, z oknem.
Widzicie Ukochaną w oknie?
A tu zdjęcie od góry, Ukochana stoi przy oknie. Musiałem się mocno wychylić, żeby je zrobić
W tle Góra Zborów.
Eskplorowaliśmy skałki ile wlezie. Tobi miał wyzwania, np. taki pionowy kominek. Ciekawą technikę wymyślił, zamiast zejść na wprost, przekręcił się bokiem i wykorzystywał grzbiet do oporowania.
Inna znana skałka - Okno Rzędkowickie. Okno można dojrzeć w górnej części.
Tak się prezentuje od frontu.
Tak od tyłu.
Następnie zapuściliśmy się w las w poszukiwaniu skałki o pięknej nazwie Faszystowski Ogródek. Jest zlokalizowana z boku, z dala od szlaków. W zasadzie bez konkretnej drogi dojścia. Nigdy tam nie byłem.
Po drodze trochę świeżej zieleni.
Wawrzynek Wilczełyko.
Odnaleźliśmy Faszystowski Ogródek.
Skałka mocno dzika i zarośnięta. Rzekłbym dla koneserów
Tobi eksplorował najbardziej zawzięcie.
Kolejną odwiedzoną skałką była Apteka. Robi wrażenie ogromnej i niedostępnej.
Szukając drogi wyjścia obeszliśmy ją dookoła. Są w niej jaskinie. Tutaj jedna z nich, widać starą linę opuszczoną w czeluść.
Biorąc pod uwagę stan liny, użycie jej mogłoby źle się skończyć
Ostatecznie wyszliśmy wszyscy na wierzchołek Apteki, choć było to dość wymagające.
Widok z góry na inne skałki, które jeszcze przed nami.
Kolejne robiące wrażenie skalne bloki - Biblioteka.
Można sobie siedzieć na górze i machać nogami
Na koniec odwiedziliśmy jeszcze Górę Zborów.
Wstęp na nią jest płatny, a pieniądze idą na robienie takich pięknych leśnych dróg, obok widać stary brzydki naturalny szlak.
Szczytujemy na Górze Zborów, przy pięknym historycznym obelisku ze zbrojonego betonu. Akurat była wycieczka z przewodnikiem i usłyszałem jego historię. W czasie II wojny światowej była tu niemiecka drewniana wieża obserwacyjna, a obelisk był jej elementem konstrukcyjnym. W ostatnich latach toczyła się debata, czy obelisk usunąć. Ostatecznie uznano, że to już zabytek i ma pozostać. Jestem bardzo ciekawy czyja to wina? Chyba wszyscy wiemy, prawda?
Potem jeszcze próbujemy odszukać skałkę w pobliżu Góry Zborów, na którą kilka lat temu Ukochana wyszła bardzo mi imponując. Tym razem się nie udaje. Chyba jesteśmy już zbyt zmęczeni. W domu analizując stare zdjęcia identyfikuję, że to ta z lewej. Cóż, kiedyś trzeba będzie tu wrócić
Sobotnia wycieczka bardzo udana. Piękne słońce wytrzymało cały dzień, dopiero godzinkę przed zmrokiem przyszły chmury. Przeszliśmy niewiele, ale eksplorowania skałek jest dość męczące
Po sobotnich skałkowaniach Ukochana zapragnęła odpocząć, a ja byłem gotów gdzieś pojechać, ale dobrze byłoby jakby choć częściowo dopisała pogoda. A prognozy na niedzielę, były niesamowite. Jeszcze w piątek rano w pewnych rejonach (np. na Tule) zapowiadali 7h słońca. W piątek wieczór wycofali się ze wszystkiego i wszędzie miało być pełne zachmurzenie. W sobotę wieczór po powrocie z wycieczki sprawdziłem, że jednak jakieś słońce miało być 3-4h. Gdzieś w Beskidzie Śląskim/Małym. Natomiast jak wstałem rano w niedzielę, to słońca było zaledwie 1-2h. Uznałem więc, że jadę w Mały, trochę pochodzę i wrócę na obiad na 16:00. W planach było wielokrotne szczytowanie.
Zacząłem na Przełęczy Kocierskiej, a pierwszą górą była Wielka Bukowa. Pogoda zaskoczyła pozytywnie.
Kwiatki wciąż cieszą - Żywiec Gruczołowaty
Kolejna góra Mała Bukowa. Pogoda cud miód.
Idę na Złotą Górkę bezszlakowym grzbietem. Widok na Kiczerę. Od południa ciągną chmurki, ale lekkie.
Następnie Porębski Groń - kiedyś całkowicie zalesiony, teraz całkowicie widokowy.
Schodzę szlakiem żółtym do Wielkiej Puszczy.
Następnie bezszlakowo grzbietem na Kiczerę.
Znany i lubiany widok z Kiczery. Jest już po słoneczku, ale i tak długo wytrzymało.
Następnie szlak stara się ominąć wszelkie szczyty, jakby człowiek idąc w góry oczekiwał, że się ma nie zmęczyć. Idę więc bezszlakowo, w jesiennej kolorystyce (dla Dobromiła) na Cisową Grapę.
Następnie mordercze podejście w zimowych warunkach na Wielką Cisową Grapę, którą też szlak omija.
Na koniec tego szaleństwa już spokojnie szlakiem przez Kocierz wracam do auta.
W domu sobie sprawdziłem, że ta krótka wycieczka była dość intensywna, ponad 1000 metrów podejść. Jakby trzymać się szlaków i zrobić to samo kółko unikając dodatkowych szczytowań, to byłoby 400 metrów mniej. Ktoś te szlaki źle powytyczał
W niedzielę ponownie wyruszyliśmy na szlak. Auto zostawiliśmy w Rabce-Zaryte przy kościele pod Luboniem Wielkim, jednak wyruszyliśmy zupełnie w przeciwna stronę.
Pogoda piękna, choć wiaterek lodowaty i bardzo mokro.
Najpierw wyszliśmy sobie na wieżę widokową na Królewskiej Górze, która teraz nazywa się Polaczkówka. Fajna jest ta wieża, szczególnie ostatnia kondygnacja, której tu na zdjęciu nie widać.
Następnie przemieszczaliśmy się trochę po szlakach, a trochę na przełaj, po bezleśnych pagórkach, w stronę Maciejowej w Gorcach.
Widok na naszą trasę wstecz. Bardzo przyjemny odcinek.
Cały dzień był pod znakiem błotka. Kiedy wkroczyliśmy na GSB wyglądało to tak.
Przy schronisku na Maciejowej.
Fajne dalekie widoki na Beskid Wyspowy: Luboń Wielki, Szczebel, Lubomir.
Monstrualna Babia.
Idziemy dalej GSB na Stare Wierchy.
Nienarodzone żabki.
Są i krokusy, ale takie zmarzniete.
Ładniejsze sztuki też można było znaleźć.
Następnie rozpoczynamy powrót w stronę auta. Żółtym szlakiem do Olszówki. Po drodze przyjemne gorczańskie panoramy.
Wysoko położone przysiółki.
Porzucamy szlaki i idziemy przez Szumiącą. Ostatnie duże podejście daje w kość.
Sama Szumiąca nie ma w sobie nic ciekawego, ale na zejściu widoki milutkie. Po lewej w dole Grzebień, autko stoi za nim.
Pewną niespodzianką był krótki odcinek leśny - błotkowe apogeum.
Na koniec fantastyczny bezszlakowy odcinek łąkowy na Grzebień
Widok wstecz.
Luboń Wielki.
Pod sam koniec znalazłem jeszcze jesienne kolorki dla Dobromiła
Oraz cmentarz dla Adriana
Bardzo udana wycieczka. Pogoda wytrzymała cały dzień, a prognozy wcale nie były aż tak optymistyczne. Dobrze, że nie odpuściłem wyjazdu, kiedy w sobotę przed snem zobaczyłem zaledwie 4 godziny nasłonecznienie dla Rabki, to był chyba błąd AI
Co robić, kiedy nie ma pogody? Można jechać na Ponidzie, które poleca kolega Kisiel. Z tym, że ta nazwa jest chyba zmyślona. W internetach nie występuje żadne Ponidzie koło Andrychowa, a jak czegoś nie ma w internetach, to nie istnieje.
W każdym razie w lekkim deszczu jadę sobie na miejsce startu - cmentarz w miejscowości Wieprz. Na miejscu zaczyna się przejaśniać. Widoczek w stronę Beskidu Małego.
Tobi baraszkuje w rzepaku.
Wszędzie pola. Z różnych stron słychać traktory i czuć zapach obornika.
Na drzewach jeszcze niewiele się dzieje, ale z daleka wypatrzyłem jedno całe w białych kwiatach.
Wędruję dalej. Pogoda zrobiła się cudna. Ciepło jak w lecie.
Miejscówka dla Buby
Tobi w żonkilach.
Nagle zza horyzontu wyłania sie zamek.
Pora wracać. Widok na Beskid Mały.
Od północy nadciągają chmury.
Nie udaje się zdążyć przed deszczem. Rozpoczyna się prawdziwa nawałnica.
Tak oto wykorzystałem dzisiejsze okno pogodowe
Zgodnie z forumową modą wybrałem się na Podhale. Chodzi oczywiście o krokusy i o widoczki na Tatry. Niestety ten rok nie jest najlepszy dla krokusów. Różne zjawiska pogodowe meczą te delikatne kwiatki. Jadąc na miejsce początkowo żałowałem, że nie poczekałem na cieplejsze dni, ale na miejscu zdałem sobie sprawę, że zamarzniętych krokusów jeszcze nie widziałem na Żywo.
Słońce operuje z pełna siłą, więc śnieg topi się szybko.
Wystartowałem w Nowem Bystrem. Bocznym grzbietem wędruję w kierunku Gubałówki. Pojawiają się Tatry, pojawiają się widoki.
Wszystko jeszcze takie lekko zamglone, parujące.
Kozi Wierch, Kościelec i maszt na Gubałówce.
A u mnie śnieg znika w oczach. Wędruję przez łąki na przełaj.
Atakują mnie stada miejscowych psów, wysyłam Tobiego na negocjacje.
Jest pięknie. Widok na północ, w oddali Gorce z Turbaczem.
Po wyjściu na Gruszków Wierch odsłaniają się Tatry Zachodnie. Salatyn i Brestowa błyszczą w słońcu.
Jest też sporo krokusów, ale brakuje im świeżości...
Na szczęście można znaleźć miejsca, gdzie mają się ciut lepiej, jak zwykle najlepsze krokusy są w Słodyczkach
Te są całkiem świeże
Żałuję, że nie mam porządnego obiektywu makro, mógłbym zrobić jeszcze lepsze zbliżenie krokusowych genitalitów.
Jest i Tobi w krokusach.
Ależ wymyślna bacówka pod Butorowym Wierchem.
Nad Tatrami więcej chmur.
Idę na Gubałówkę. Widok raczej przykry. Po obu stronach drogi rząd budek z badziewiem. Szczelnie zasłaniają widoki na góry. Większość zamknięta.
Niestety niektóre otwarte.
W centrum Gubałówki pustki - kolejka nie jeździ.
Miejsce do zdjęć z wielkimi owcami. Nie chciały ode mnie pieniędzy.
Koszysta.
Idę dalej w kierunku Zębu - najwyżej położonej miejscowości w Polsce.
Szykowny domek.
Jakby był mój, to z jednego okna miałbym dokładnie taki widok.
A z drugiego taki...
Na koniec dnia niebo zasnuło się rzadkimi chmurkami. A przede mną do pokonania takie garbki, bo nie chcę iść asfaltem głównym grzbietem. Wydaje się prosto i przyjemnie.
Ale w dole jest taka dolinka, w sam raz dla koneserów
A potem następny garbek z bezkresną łąką.
Widoki na Tatry wciąż mi towarzyszą.
Kolejna dolinka i kolejne chaszczowanko.
Zachodzik za Magurą Orawską.
Taka to była wycieczka - widokowa, krokusowa
Wielki Piątek, czas religijnej zadumy... a także czas wiosenny. Wybraliśmy się na spacer dookoła bloku.
Drzewo na które Tobi często wychodzi. Ostatnio nawet zatrzymała się policja i pan policjant grzecznie poprosił, żeby wyszedł jeszcze raz, a on nakręci filmik. Poszedłem na współpracę. Tobi wychodzi na to drzewo wykonując aż 4 skoki.
Tutaj wizualizacja jak przeskakuje z pierwszego konaru na drugi.
Drzewa kwitną.
Pojawia się świeża zieleń.
Ciepło, owady brzęczą, kwiaty pachną.
W tych krzakach ćwiczymy chaszczowanie, żeby potem w górach chaszczować z radością.
A tu kiedyś biegałem. Były same pola... a teraz cywilizacja.
Wejście do geosfery. To tu w zeszłe wakacje zrobili parkomaty. Nieznany sprawca je po paru tygodniach porozwalał młotkiem (miały piękne wyświetlacze). Potem parkomaty owinęli folią i dali informacje, że do 1 kwietnia parkowanie jest darmowe. Jeszcze 2 dni temu dalej były owinięte folią, a teraz zniknęły. Zastanawiam się, czy na dłużej, czy też zamontują naprawione. Jeżeli tak, to ciekawe czy długo wytrzymają?
A teraz będą różne kwiotki...
Na koniec dla podniesienia poziomu relacji jesienne kolorki dla Dobromiła.
Oraz dla podniesienia poziomu relacji do kwadratu - świąteczny jeż z rzeżuchą.
Przy sobocie wybrałem się do Goleszowa, żeby poeksplorować tamtejszą okolicę.
Zacząłem od zbiornika Ton - okazał się on obiektem typowo wędkarskim, więc w lecie marne szanse na kąpiel.
Następnie poszedłem w las, który intensywnie zielenił się od dołu.
Kwiatki występowały masowo - można powiedzieć apogeum.
Niby było pełne słońce, ale widoczność fatalna - pył z nad Sahary nas odwiedził.
Wąwóz Ajsznyt.
Podpuściłem Tobiego, że nie wyjdzie na górę. Podjął wyzwanie.
Po chwili dawał z siebie wszystko na bardzo wysokich półeczkach. Nie rozumiem czemu ten pies tak lubi ryzyko... ale jakoś skurkowaniec wyszedł na samą górę i podpuścił mnie, że ja nie dam rady.
Różne głupie rzeczy robiłem w życiu, ale ta była jedną z głupszych. Bardzo krucha skała. Na dodatek wychodziłem z aparatem na szyi co znacznie ograniczało możliwości, ale dzięki temu mogłem zrobić zdjęcie, jak gdzieś tam byłem już dość wysoko.
Co ciekawe Tobi wyszedł, ale nie dał się już podpuścić, żeby zejść tą samą drogą. Ja też się nie dałem podpuścić. A tu zdjęcie z przeciwległej ścianki na tą którą zdobywaliśmy. Nasza droga jest dokładnie pośrodku (za drzewkiem).
Dalej poszliśmy sobie bezszlakowo na Wyrchgórę.
Okolica bardzo ciekawa na eksplorowanie. Wiele kamiennych ścian.
Modrzewie kwitną.
Saharyjski pył tworzy bardzo dziwne efekty. Niezbyt odległa Mała Czantoria jest ledwie widoczna. Ale nie ona była na dzisiaj celem. Plan na dalszą część wycieczki był taki, żeby poeksplorować te małe pagórki na Pogórzu Cieszyńskim, które są omijane przez wszelkie szlaki. Miałem ich kilka do zdobycia.
Najpierw idę sobie zielonym dnem dolinki w kierunku Cisownicy. Jest pięknie.
Apogeum Kaczeńców.
Pierwszy pagórek - Machowa.
Drugi pagórek - Goruszka.
Trzeci pagórek - bez nazwy, za to z ciekawymi skałkami. Z daleka, z góry nie wiedziałem co to jest. Idealnie równa powierzchnia, pod kątem 45 stopni. Wyglądało to jak coś sztucznego, jakby maty ogrodnicze. Musiałem to zbadać, a zejść tam o dziwo było bardzo trudno.
W końcu jakoś udało się podejść od boku. Tylko Tobi był w stanie po tym chodzić tak po prostu. Lita skała łupkowa.
A z tej skały wyrasta coś jakby kosówka, a to przecież niemożliwe.
No nic, idziemy dalej. Duże obszary łąkowe. Postanawiam wrócić tu przy dobrej przejrzystości powietrza, może jesienią, jak będą kolorki, jakieś białe obłoczki. Fajne kadry można upolować.
Czwarty pagórek - Kowalok. Już pod Małą Czantorią.
Na piątym pagórku (Cis), jest nawet kiosk ruchu.
Towaru w środku niewiele, wszystko wykupione. Jedynie jakieś niemieckie pornosy na VHS jeszcze się ostały. Musiały być naprawdę marne.
Zdegustowany tym znaleziskiem, oraz jakimiś chmurami, których miało nie być a były oraz tym, że jakoś późno się zrobiło podjąłem decyzję o powrocie.
W okolicach Jasieniowej znowu zrobiło się słonecznie i odkryłem opuszczoną skocznię narciarską.
Postanowiliśmy ją z Tobim zdobyć, wychodząc po zeskoku, który był pokryty starym igielitem. Igielit ze swej natury ma być śliski. Pewnie jakby był wilgotny to nie byłoby szans, a po suchym byłe przednia zabawa.
Następnie postanowiliśmy zdobyć rozbieg, również idąc po nim od dołu.
Tu zabawa była jeszcze lepsza. Byłem pewny, że Tobi przechodząc przez tory zleci na sam dół - nie zleciał.
Następnie odkryłem obok kolejną skocznię, tyle że 2x większą. Była opuszczona z pewnością dużo dawniej. Zeskok zarósł drzewami, a rozbieg był na metalowej podwyższonej konstrukcji, na wysokościu koron drzew.
Początkowe schodki były wycięte, żeby nikt się po tym nie wspinał. No ale ja i tak wylazłem. Tobi został na dole i dobrze. A ja miałem pełne gacie, bo wszystko sprawiało wrażenie jakby miało się zaraz zwalić. W takich miejscach mam lęk wysokości.
Przeżyłem. Można wracać do domu.
Jeszcze tylko wiosenne kolorki, udające jesienne kolorki, dla Dobromiła.
Taka to była wycieczka
Miała być rodzinna wycieczka na Jurę, ale Ukochana zrezygnowała i se pojechałem tylko z Tobkiem. Dolina Racławki.
Tobi sporo się naskakał po pieńkach dzisiaj.
Widać po minie jak bardzo go to męczy.
Potok Racławka. Ładny, ale ewidentnie wiele domów z Racławic wypuszcza do niego ścieki, lekko zalatuje szambem. Wina Tuska!
Pień wsiąknął w runo leśne.
Troszkę flory.
Kapliczka jakich wiele.
Ta jednak miała taką karteczkę. Myślałem, ze to twórczość własna, ale jednak nie, to twórczość prawdziwego artysty. "Po smokach stąpasz bezpieczna" - to mi się podoba najbardziej
Założyłem sobie odnaleźć Kozłowe Skały i je nieco zeksplorować. Odnaleźć się udało, przyszła pora zdobyć tą po prawej.
Tobi nie zdobył! Patrzył tylko z zazdorścią, jak ja zdobywam.
A na samej górze mieszka taki oto potwór. Każdy chyba kojarzy małego czerwonego robaczka. Taki malutki, mniejszy niż główka od zapałki. Lądzień czerwonatka się nazywa. Wiem, że wstyd zamieszczać zdjęcie zrobione cropowym obiektywem, ale musi wystarczyć.
Tobi skałki nie zdobył, ale na ambonkę wylazł. Na razie jeszcze go nie oddam do schroniska.
Ehh ten pył saharyjski... niech już idzie sobie.
Na koniec jeszcze Jaskinia Żarska.
W jesiennych kolorkach dla Dobromiła
Taka to była wycieczka
Trzeba wykorzystywać upały wiosenne
Przy sobocie pojechaliśmy na małą wycieczkę w południowe rejony Ojcowskiego Parku Narodowego. Zaczęliśmy w Białym Kościele, przy kościele, który wcale nie jest biały, tylko taki kremowy, a z boku ma jakąś starą kapliczkę z cegły.
Potem idziemy sobie polami. W oddali widać Dolinę Prądnika do której zmierzamy.
Szukamy w lesie skałek, znajdujemy mnóstwo zieleni.
To już teren parku. Dno doliny.
Chcieliśmy zwiedzić jakiś obiekt sakralny "Kaplica zstąpienia Chrystusa Pana do otchłani", ale zamknięty.
Obok inny obiekt - pustelnia.
Tu już można więcej zobaczyć. Choć sama pustelnia również zamknięta. Ciekawe miejsce - chatka w jaskini.
Skała Łaskawiec - zdobywamy.
Widok z góry.
Potem chodzimy trochę po lesie. Ale piękna majowa zieleń.
Tobi zażywa kąpieli w Prądniku.
A potem schnie.
Idziemy dalej.
Wąwóz prowadzący do jaskini Dziurawiec.
Jaskinia Dziurawiec.
Matka Boska.
Widok na jaskinię od drugiej strony, całkiem spora. Ukochana z Tobkiem pozują na górze, dla wyobrażenia skali.
Próbujemy wyjść z wąwozu w górę.
Wchodzimy w rzepak - już kwitnie.
W zeszłym roku piękne rzepakowe pola były 27 maja, czyli półtora miesiąca później.
Wracamy do Białego Kościoła.
Łąki umajone.
Na koniec jeszcze zaglądamy do kościoła.
Co to się z tą pogodą porobiło. Wycieczka mocno majowa, choć w pierwszej połowie kwietnia
Rany, jaka cudowna wiosna
Po Dusiołku Ukochana postanowiła zregenerować się w domu, a ja postanowiłem zregenerować się w górach. Podjechałem do Czernichowa w Beskidzie Małym i poszedłem sobie na Czupel.
No jakże pięknie, zielono.
Widok na Jawornicę, Maleckie, Cisowe Grapy, Kiczerę.
Nawet Babia jest i Łysy Groń.
Siedziałem na łące i regenerowałem się długo patrząc na te wiosenne widoki, aż nadleciał samolot i zastanawiałem sie, czy będzie ostrzeliwał, czy bombardował.
Ruszyłem w górę. Podejście na Czupel jest niczego sobie. W lesie dalej zielono.
I nagle pstryk, kolorki zniknęły. Na Rogaczu wiosny nie ma. Szok. Lepiej teraz nie wychodzić zbyt wysoko, bo brzydko.
Idę na Czupel, ale spotykam tam takie tłumy, że jestem zdegustowany.
Mój główny plan na ten dzień to odnaleźć miejsce, gdzie na jesieni się zgubiłem. Plan prosty, ale realizacja trudna. Przeczesuję północne zbocza Czupla, drogi jakieś inne niż pozaznaczane na mapy.cz. Niektóre pozawalane gałęziami. Długo trwało szukanie miejsca zgubienia, ale się finalnie udało.
Udało się nawet znaleźć taki obiekt.
Potem schodzę niżej, gdzie znowu jest pięknie zielono.
Diabli Kamień. Jesienią był plan go zaliczyć, ale właśnie wtedy się nie udało.
Na koniec eksploruje grzbiet między Soliskiem, a Soliskami. Ładne tatrzańskie nazwy.
Przyjemne drogi zmieniają się w malownicze wąwozy. Na zdjęciu nawet ładnie to wygląda, na żywo zastanawiałem się, po co ja po tym łażę.
W końcu udało się wrócić na szlaki.
I wtedy prawie potrąciła mnie Amazonka galopująca na koniu. To większe zagrożenie niż motory i quady, większe niż niedźwiedzie i wilki. Realne niebezpieczeństwo na szlaku. Niestety nie było tablicy rejestracyjnej na zadzie.
Udało się wrócić do auta po całym dniu w górach, choć trasa jakaś taka bardzo niepozorna wyszła.
Regeneracja zakończona sukcesem. Byłem bardziej zmęczony na początku wycieczki niż na końcu
Pasmo Witowa z przyległościami w Beskidzie Wyspowym to bardzo nietypowe strony jak na Polskę. Rozległe łąki, cisza i spokój, tak bym to w skrócie scharakteryzował. Byłem tam czwarty raz, zahaczyliśmy o tereny najbardziej wysunięte na południe. Rozpoczynamy w Mszanie Górnej. Mijamy parę domów i wchodzimy na łąki.
Widok wstecz, na ostatnim planie Ćwilin.
Na górce Kobylica zaskakuje nas wypasiona wiatka grillowa. W tle Luboń Wielki.
Widoki z pod wiatki. W tle Gorce - Turbaczyk, Wierch Spalone.
Idziemy dalej łąkami. Krokusów nie ma, ale też jest zajebiście.
To chyba niedźwiedzie - wielkie zwierzęta, oddzielało nas od nich elektryczne ogrodzenie.
W drodze na wzgórek Pasternik.
W drodze na wzgórek Pieronka.
Na Pieronkę jest pierońskie podejście.
W oddali Babia, Polica
Łączki kończą się, przed nami Gorce.
Żeby sobie urozmaicić wycieczkę wchodzimy w nie. Podejście na szczyt Gębowa jest bardzo strome.
A potem wędrujemy bezszlakowym gorczańskim grzbietem przez nieznane szczyty Grzędowa i Kiełbaśna.
Dochodzimy do czarnego szlaku z Lubomierza na Kudłoń i nim schodzimy w dół.
Znowu wychodzimy na łąki, porzucamy szlak.
Apogeum zieleni
Widok wstecz, na Kudłoń.
Idziemy na Marków Groń. Na szczycie widać dziwna budowlę, wygląda jak jakieś zadaszone zagrody dla owiec, za duże na bacówkę.
Okazuje się to być taką wypasioną bacówką. Wygląda jak obiekt turystyczny dopiero co oddany do użytku, wszystko nowe, w środku duży piec, miejsce biesiadne przy wielkim stole. Wszystko dostępne, choć jest tabliczka "teren prywatny". Brak drogi dojazdowej. Obiekt nie jest oznaczony na googlach. Dziwne.
Taki widok z wnętrza.
Wracamy do auta, jest jeszcze wcześnie, więc wydłużamy sobie na spacer po przeciwległym łąkowym grzbiecie, w kierunku góry Cyrki.
Tu tez jest ładnie.
Pora wracać. Niezapomnajki przy domach
Na koniec mycie psa.
Ostatni dzień kwietnia, a temperatury jak w środku lata. Fajna sprawa to globalne ocieplenie
Ostatnio w modzie było pojechać w Beskid Śląsko-Morawski. Pojechałem i ja, z Ukochaną i znajomymi. Zaczynamy w Kosarzyskach. Jak zawsze za granicą zieleń jest bardziej zielona niż u nas
Idziemy sobie kombinowanymi drogami na taki wzgórek widokowy, skąd widać po lewej Kikulę, a po prawej Ostry. Szlaki omijają oba te szczyty i to chyba dobre. Stonka turystyczna może wędrować od schroniska do schroniska, a prawdziwi Ludzie Gór mogą w spokoju szczytować
Idziemy więc szczytować na Kikułę.
Na górze nawet trochę jesiennych kolorków dla Dobromiła.
Polskę widać - Czantoria.
Potem malownicza przełęcz pod Ostrym.
Ślicznie tutaj, nawet drzewa są wyjątkowo śliczne.
Jest i Anielica z jednym skrzydłem.
Drzewo, huśtawka, dziewczyna na huśtawce, pies na drzewie.
Ruszamy na Ostry, wybieramy wariant ostrym podejściem.
Taka bardzo wczesna wiosna.
Krajobraz urozmaicony, las iglasty w większości martwy.
Tu jeszcze nie ma nawet pąków na drzewach. Za to jagodziny intensywnie zielone.
Podejście na Ostry dłuży się niesamowicie, ale humory dopisują.
Szczytujemy!!!
Schodzimy do szlaków i do schroniska.
Pora na piwko, albo nawet dwa
Potem idziemy już w miarę płaskimi grzbietowymi drogami, ale nie zapominamy odbić na Kałużny.
Ostatnia góra na dzisiaj - Kozubowa.
Widok na Wielki Połom - tam tez się trzeba kiedyś wybrać.
Pojawiła się i królowa BŚM - Łysa Góra.
Na szczycie Kozubowej krwiste kałuże - to chyba jakiś pyłek...
Albo krew Chrystusa - stąd tu murowany Kościół.
Pozostało już tylko zejście w dół do auta, drogą kombinowaną.
Bardzo przyjemna wycieczka i nawet nie taka luzacka jak niektórzy przedstawiają BMŚ jako łażenie od chaty do chaty. Trafiła się super pogoda i piękna pora roku w przyrodzie. Można powiedzieć widzieliśmy wszystkie oblicza wiosny, w zależności od wysokości. Ludzi nawet nie tak dużo jak się można było 1 maja spodziewać. Bardzo dużo psów, zaryzykuję stwierdzenie, że więcej niż u nas, ale same grzeczne.
Po czwartkowym majówkowym grillu priorytetem było dłużej pospać, a potem wybraliśmy się w większym gronie na klasyczne połażenie podkrakowskimi dolinkami. Parkujemy z boku Bolechowickiej i idziemy do niej "od góry".
Zza drzew widać takie cuda.
W Bramie Bolechowickiej pozaczepiane są taśmy i ludzie sobie po nich chodzą tam i z powrotem.
Ja ze swej strony zaproponowałem autorskie zejście do dolinki.
Tak to wygląda od dołu.
Różne hobby mają ludzie. To jest nawet fajne
Przeszliśmy tą krótką dolinkę, idziemy polami.
Rzepak kwitnie - apogeum.
Prowadzę do Kobylańskiej.
Też od góry.
Tobi ma mniejszy lęk wysokości niż ja.
Następnie przechodzimy sobie dolinkę dołem.
Ale jak pojawiły się skałki, to najdzielniejsi mogą zdobywać.
Tam gdzie na poprzednim zdjęciu Tobi sobie po prostu wbiegł, człowiek ma już ciężko.
Ale za to jakie piękne widoki z góry.
Idziemy dalej.
Wejście do dolinki i charakterystyczna skała z krzyżem.
W skale tej jest grota-kapliczka, do której idziemy wszyscy.
Oznajmiam, że od tej kapliczki da się wyjść wyżej i zachęcam wszystkich, żeby zdobyć wierzchołek z krzyżem. Poszedł tylko jeden kumpel, najdzielniejszy. Tobi oczywiście też.
Tak to wygląda od tyłu, zdobywa się wspinając się kilka metrów żlebem.
Zdobywamy.
Piękny widok z góry.
Pozostało tylko zejść, a jak wiadomo schodzi się trudniej. Ale zejść trzeba. Tobi szczekaniem pogania kumpla.
Wracamy do auta. Wszyscy przeżyli
Ostatni dzień majówki. Prognozy uparcie nie sprawdzają się i mamy kolejny dzień pięknej pogody. Żal zostać w domu. Wszyscy już zmęczeni i mają dość wycieczek, mimo to postanawiam gdzieś się ruszyć. Padło na Sławków i Dolinę Białej Przemszy. Byłem tam rok temu, w kwietniu, teraz pora zobaczyć te tereny w zielonym wydaniu.
Sportowcy.
Dochodzę do kładek i jestem nieco zdziwiony pustkami. Godz. 11 i żywego ducha. Czyżby park był zamknięty?
Przechodzę cały teren zupełnie sam. Zbliżam się do głównego wejścia, jestem pewny, że jest zamknięty.
Rok temu było tu pełno ludzi, teraz cisza i spokój.
Można trochę pomęczyć psa.
Tu też prawie pustki, ale informacji żadnej o zamknięciu brak. Czyli jednak naród jest zmęczony majówką i dogorywa skacowany
Na moście krótka historia pewnej miłości. Na drugiej stronie są inicjały z datą, zamazane. Aktualnie związek jest w kryzysie
Idziemy na bardziej dziką część wycieczki.
Zarąbiste trawki.
Biała Przemsza.
Im dalej, tym mniejsza ścieżka.
Z zieloną trawą i liśćmi na drzewach bardzo mi się tu podoba.
Pora wracać.
Na każdej wycieczce musi być element sakralny
Po południu pogoda w końcu siadła, ale jeszcze tydzień wcześniej pogorszenie przewidywali od czwartku, a potem stopniowo je odsuwali w czasie. Majówkowy weekend zakończyłem z bilansem 7 wycieczek, biorąc na to zaledwie 1 dzień urlopu. Urozmaicony był to czas. Był wyjazd zagraniczny, konkretna imprezka grillowa. Zaczęło się od mocnego akcentu - Dusiołka. 2x byłem w górach sam, 2x z Ukochaną i 3x w większej grupie. A najlepsze z tego wszystkiego były oczywiście Pieniny.
No piękne te Twoje majówkowe wycieczki sprocket73. Przeczytałam od deski do deski Twoje relacje, momentami płakałam ze śmiechu ... Pieniny oczywiście cudo, ale zaciekawiła mnie swoim urokiem Dolina Białej Przemszy.
Wykorzystując okno pogodowe wziąłem dzień urlopu - banalnie brzmi, prawda?
Pora na jakąś Słowację. W Magurze Orawskiej byłem raz i bardo mi się podobało. Wczoraj podjechałem do miejscowości Nižná, z zamiarem udania się na Budín.
Na miejscu jestem 6:49 i wykonuję tą fotkę rozpoczynającą. W tle Ostražica bardzo fajna górka.
Zachodzę ją lekko z boku. Oczywiście nie ma tu szlaku.
Poranne słońce, poranne kolory.
W dole Nižná, widać Wielki Chocz i kawał pięknej Słowacji.
Za plecami Babia.
Tuż obok Javorový vrch, na którym byliśmy z Sebą.
Dalszy kierunek marszu. Z lewej widać cel - Budín. Planuję go zdobyć całkowicie bezszlakowo, ale najpierw schodzę do przysiółka Zemianska Dedina.
Zejście łąkami, tak jak lubię ostatnio najbardziej.
Tobi bryka z radości.
Stary kościółek i jego groźni strażnicy.
Następnie bezszlakowo w górę.
Tu też jest sporo rozległych łąk. Na wprost Budín.
Widok na Chocz.
Przez obszary leśne idzie się szeroką drogą.
Lekką wadą tej drogi jest to, że sama końcówka jest na dziko, ale co to dla nas
I już jesteśmy na szlaku idącym głównym grzbietem Magury Orawskiej. Sam szczyt jest totalnie nieciekawy i bez widoków.
Dlatego szybko go opuszczam i od razu robi się lepiej. W tle Tatry a pod nimi rozległe łączki na bocznym grzbiecie, którym będę wracał. Jest tam nawet szlak - niebieski.
I już jestem na tych łączkach.
Schodzę do miejscowości Podbiel.
Znajduje się tutaj atrakcja - Červená skala. W planie było ją zdobywać, ale wygląda trochę strasznie.
Na dole wodospad, przy któym zdaję sobie sprawę, że należało tu być w pierwszej połowie dnia, a nie po południu. Wszystko już w cieniu.
Do wodospadu można dojść również od góry.
Pora spróbować trochę pozdobywać.
Próbuję 2x, za każdym razem początkowo trochę się udaje, ale potem są trudności, na dodatek ledwie udaje się zejść, z powodu kruszyzny.
Ale zdjęcia robię.
Oczywiście trudności mam tylko ja - Tobi śmiga. Tam w dół, trzeba zejść.
Obok jest szlak spacerowy, ale na nim jest jeszcze straszniej. Spotkaliśmy dzikie zwierzę, które nie zostało przerażone przez Tobiego.
Wracamy więc do prób wyglądniecia zza skalistego grzbietu. Udaje się. W dole Podbiel.
A pionowo w dole linia kolejowa i rzeka Orawa.
Główny punkt widokowy z krzyżem.
Piękne widoki. Trzeba tu będzie wrócić kiedyś, ale najlepiej z rana.
Pora na powrót do auta. Dalszej części trochę się obawiałem nawigacyjnie.
Ale udało się znaleźć dobre drogi.
Sarenka trochę zdziwiona.
Równo z zachodem docieram do autka. Idealne zaplanowanie czasu i trasy
Strony Poprzednia 1 … 30 31 32 33 34 35 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
[ Wygenerowano w 0.058 sekund, wykonano 9 zapytań ]